Trochę poszukałam. Przejrzałam twoje publikacje naukowe z ostatniego ćwierćwiecza. Chyba najstarsza, którą znalazłam, miała oczywiście tytuł, który brzmi bardzo egzotycznie: „Manufacturing of precision resistors based on NiP and Ni-W-P layers obtained by means of chemical reduction method?”. Czy ty ją w ogóle pamiętasz?
Pamiętam, że robiliśmy kiedyś rezystory metodą chemicznej redukcji niklu na ceramice i ten nikiel zawierał w sobie też fosfor, żeby mu troszeczkę podnieść rezystancję i obniżyć jej temperaturowy współczynnik. To służyło do robienia bardzo precyzyjnych rezystorów, bo u nas za ścianą była firma, która robi bardzo precyzyjne rezystory i to z dokładnością do jednej setnej procenta nawet, czyli bardzo dokładnie.
No ale co z tego, że się zrobi bardzo dokładny rezystor, jak ze zmianą temperatury wartość rezystancji zmieni się o 1%? To wtedy już to do aparatury pomiarowej się nie nadaje. Więc robiliśmy taki materiał, który umożliwiał zrobienie rezystorów metodą chemicznej redukcji, które są bardzo precyzyjne i zmieniają się tylko o pojedyncze części na milion (ppm) na stopień Celsjusza.
W związku z tym, nawet jak rezystor zmienił temperaturę o kilkadziesiąt stopni, to cała zmiana rezystancji to był jakiś malutki ułamek procenta. Zatem wdrożyliśmy to, robiliśmy te rezystory dla tej firmy, która była za ścianą, i oni to produkowali i sprzedawali z sukcesem.
Proszę mi powiedzieć, do czego służy rezystor, bo nie każdy czytelnik może rozumieć?
Precyzyjny rezystor to opornik, który służy głównie do wyrobu aparatury pomiarowej. Te były bardzo precyzyjne, bo o ile rezystory sprowadzane wtedy z Chin kosztowały jakieś grosze albo nawet ułamek grosza za sztukę, o tyle taki rezystor u nich, który musiał przejść kilkakrotnie przez ręce z malowaniem itd., kosztował po 4, 5 złotych za sztukę. To nie była masówka, to było robione bardziej na sztuki. Klient brał np. 200 rezystorów.
Porządna aparatura pomiarowa musi być zrobiona bardzo stabilnie. Wyniki pomiarów nie mogą się zmienić dlatego, że się zrobiło zimno, albo gorąco, albo przyrząd się rozgrzał w trakcie pracy. Przyrząd nie może zacząć dawać innych wyników, to musi do któregoś tam miejsca po przecinku bardzo precyzyjne pomiary dawać. W związku z tym wszystkie elementy w środku muszą być odpowiedniej klasy.
To teraz zostawmy Ziemię i porozmawiajmy o tym, co opuściło nasze laboratoria i poleciało w kosmos.
Tak, najciekawsze tematy to elementy, które później robiliśmy na potrzeby misji kosmicznych. Uważano, że jesteśmy na tyle dobrzy i nasze elementy są jakościowo bardzo dobre. Pierwszy taki projekt – Rosetta – to była misja, gdzie nasza europejska sonda lądowała na komecie 67P/Czuriumow-Gierasimienko. Ta sonda leciała chyba 11 lat. Jak wylądowała na tej komecie, byłem zaskoczony, bo myślałem, że minie ją o milion kilometrów, czyli ogłoszą wielki sukces i tak dalej. Dodam, że tylko milion kilometrów, bo sama sonda pokonała 6 miliardów kilometrów. Przecież ta kometa to nie jest Jowisz, tylko to jest taki mały kawałek skały czy lodu o objętości ok. 25 km3, i ta sonda na niej wylądowała (a właściwie to wylądował lądownik Philea).
Lądownik po wylądowaniu miał się przytwierdzić do powierzchni i wbić taki specjalny harpun, aby jak najgłębiej naciął jej powierzchnię. Przy okazji wbijania mieliśmy się dowiedzieć, jaka twarda jest ta kometa, jak głęboko się ten harpun zagłębi. A potem miał mierzyć przewodność, temperaturę, różne parametry fizyczne tej komety.
Kolega robił obudowę do tego harpuna i była tak zrobiona, że ona przy okazji była potencjometrem, czyli miała mierzyć od razu elektrycznym sygnałem, jak głęboko harpun zanurzy się w kometę.
A jak była tu twoja rola?
Wymyślono, że najlepszym sposobem przekazania energii do tego harpuna, żeby się wbił, była twarda, mocna sprężyna, która została ściśnięta tutaj na Ziemi. Mieliśmy więc do czynienia ze sporą energią ściśniętej sprężyny i – co ciekawe – była ona umiejętnie umocowana trzema specjalnymi nićmi z tworzywa, żeby się od razu nie uwolniła.
I wymyślono, że najlepszym sposobem uwolnienia tych nici jest przepalenie ich. Zrobiłem więc takie grzejniki, które miały się przy tej temperaturze -200 stopni Celsjusza (bo tyle mniej więcej ma temperatura wewnątrz sondy) rozgrzać do + 400 stopni czy + 500 i w ciągu minuty, dwóch, przepalić te nitki, by uruchomić mechanizm. I okazało się – niestety – że ta sonda po wylądowaniu nie spełniła swojej funkcji.
Dlaczego?
Żeby się dowiedzieć zapraszamy na naszą stronę Linkedin: https://www.linkedin.com/feed