O tym, że oprócz dyskusji należy działać, bo świat nam ucieka i pozostawia Polskę coraz bardziej w tyle, o tym, że bez współpracy z przemysłem nauka staje się sztuką dla sztuki, o potrzebie stawiania na rzeczywistą produkcję półprzewodników w jedyny w swoim rodzaju, wyjątkowo obrazowy sposób opowiada nasz ekspert od układów scalonych – dr inż. Grzegorz Janczyk.
- Mówi się, że walka USA z Chinami o przodowanie w produkcji chipów przypomina tę między ZSRR i USA o to, kto pierwszy wyląduje na Księżycu.
Zupełnie nie tak. Na chipowym księżycu już dawno wylądowali zarówno Chińczycy, Amerykanie i kilka innych krajów na Świecie. Europa stara się dolecieć i wylądować. Ostatnio robi to nawet całkiem skutecznie, bo jest kilka znaczących sukcesów jak dwie nowe linie produkcyjne półprzewodnikowe w Catanii i w Agrate we Włoszech – obydwie o najwyższych światowych parametrach. W fazie koncepcji są wspólne przedsięwzięcia europejskich producentów i TSMC. Równolegle biegną realne inwestycje TSMC w USA.
Są też konkretne pomysły, co należy robić dalej, żeby Daleki Wschód nie miał w przyszłości tak silnej dominacji na rynku półprzewodników, jaką ma dziś. Pomysły te materializują się w postaci międzynarodowych inicjatyw typu Chips-Act. Za nimi idą konkretne decyzje warunkujące, co i kiedy ma się wydarzyć w europejskiej i amerykańskiej mikroelektronice.
Do tego dochodzą intensywne działania Tajwanu, Chin, Indii, Wietnamu, Włoch, Niemiec, Francji czy Brazylii (świadomie nie porządkuję tej listy geograficznie). Oczywiście świat na nas nie czeka, nie będzie czekał i nie obejrzy się, czy Polska nadąża. Dziś świat intensywnie buduje zaplecze technologiczne, które było, jest i zawsze będzie kołem zamachowym gospodarki – czyniąc silnych silniejszymi, a biednych – no cóż – oni nigdy się nie liczyli.
Wracając do konwencji księżycowej rywalizacji USA-ZSRR, od której zaczęliśmy, jako Europa trochę lecimy, trochę się rozpędzamy, sprawdzamy, ile paliwa zostało, ale ogólnie dzieje się dużo. W Polsce niestety nawet samo wspomnienie o wspólnym locie z którymś z liderów technologii budzi skrajne emocje wynikające głównie z niezrozumienia faktu, że dziś liczy się (czyt. ma władzę) ten, kto ma półprzewodniki, ten, kto ma technologię. Perspektywa inwestycji w ulokowania w Polsce działającej linii technologicznej do produkcji układów scalonych budzi przerażenie decydentów: przeraża perspektywa czasowa, przeraża budżet, a konieczność podjęcia decyzji „inwestujemy” po prostu paraliżuje. Od wyborów do wyborów się tego nie rozliczy, a że to inwestycyjny pewniak – to nikt dotychczas nie chciał zrobić takiego prezentu politycznej konkurencji.
Dziś na świecie chodzi raczej o skuteczną „kolonizację Księżyca” niż o sam fakt udanego przelotu. My musimy też zrozumieć, że jako blisko 40-milionowy kraj „nie zbudujemy własnego Apollo”, bo to nie o polski program Apollo dziś chodzi. To już było, to zrobił ktoś inny wiele lat temu. Dziś mamy jednak szansę skorzystać z dekad doświadczeń liderów, z gotowych, sprawdzonych rozwiązań i wspólnie z Europą „polecieć na Księżyc”.
A bez przenośni? Powinniśmy zabiegać o zakup i sprowadzenie do Polski technologii półprzewodnikowej, której w wersji użytecznej dla przemysłu i gospodarki sami ani nie opracujemy, ani nie uruchomimy. Świat to już dawno zrobił. Dziś próbując opracować własne, nowe, inne, nieznane na świecie – cytując pewien polski film – kolejne dekady będziemy spędzać na wyspie fantazji nazywanej „pewnego dnia będę”.